niedziela, 30 marca 2014

półmaraton warszawski

Przygotowań do Półmaratonu Warszawskiego nie było wiele. Biegałam pełne dwa miesiące. W lutym do biegania (w sumie 157 km) dołożyłam sporo cross-fitu, w marcu przebiegłam 180 km (razem z półmaratonem). Urodziły się jednak co do niego spore oczekiwania. Chciałam złamać dwie godziny, choć czas z dychy poprzedzającej zawody (mniej niż 57 minut) wcale tego nie prognozował.

Jak zwykle przed startem wizualizowałam sobie trasę. Lubię biegnąc wiedzieć, co mnie na trasie czeka. Zupełnie nie ogarnęłam w tej wizualizacji tunelu. Do głowy mi nie przyszło, że stracę tam sygnał GPS w zegarku. Wracając do trasy, jest mocno turystyczna. Można biegnąc zwiedzać, czy tam zwiedzając biegać. Jak kto woli.

Trasa Półmaratonu Warszawskiego, schemat ze strony Fundacji MW

Stres przedstartowy był. Śniło mi się, że pociąg, którym miałam jechać na półmaraton, odjechał beze mnie, bo ja nie miałam butów do biegania. Szczęśliwie, w snach nie biegam, bo bym się umęczyła do kwadratu. Biegiem i emocjami z tym związanymi...

W końcu nadszedł dzień startu. Udałam się na wspomnianą wyżej stację, co chwila sprawdzając, czy mam buty i całą resztę niezbędnych akcesoriów biegowych. Dobrze, że podróż spędzałam w towarzystwie Avy i całą drogę gadałyśmy, bo to na oderwało mnie od natrętnych myśli. W pociągu biegacz na biegaczu. Spotkałam kilku kolegów z liceum, którzy również jechali na półmaraton. Z Piotrkiem, który zamierzał łamać "złoty pięćdziesiąt', urwaliśmy sobie dłuższą pogadankę jeszcze w strefie biegacza na parkingu Stadionu Narodowego o tym co u nas.

Zaplecze biegaczy zorganizowane w podziemiach, to depozyty i kilka namiotów o funkcji przebieralni. Przebrałam się tam w strój startowy - biała koszulka, niebieska spódniczka, białe podkolanówki i oryginalny fartuszek z tarczą i odznaką "wzorowy uczeń", jaki nosiłam w podstawówce. Zrobiłam sobie dwa kucyki do kompletu i pobiegłam na rozgrzewkę do Parku Skaryszewskiego, gdzie do startu przygotował się Krasus oraz Ava. Okrążyłam Skaryszaka w ramach rozgrzewki, przywitałam z kolejnymi znajomymi biegaczami w drodze na start i stanęłam w mega długiej kolejce do toi-toi'a.

Gdy weszłam do strefy 2:00, zaczęłam szukać wzrokiem baloników z zającami na dwie godziny. Grupę miał prowadzić (i prowadził) sam Marcin Kargol, z którym zakładany przeze mnie czas miał być realny do osiągnięcia. Rozglądam się. Staję na palcach... Gdzie te baloniki? W przodzie pusto, w lewo pusto, w prawo też pusto. Nic to, pomyślałam, może złapię ich na trasie... Jak była to utopijna myśl, przekonałam się już na drugim kilometrze...

Moje poszukiwania baloników nie były takie bezproduktywne, bo znalazłam w tłumie Becię z obozybiegowe.pl, z którą na jesieni wspólnie przemierzałyśmy kółeczka na Agrykoli i wystartowałyśmy wspólnie, choć chwilę później się rozdzieliłyśmy. 

Start trwał chwilę. W biegu brało udział blisko 11,5 tys. biegaczy. Po opuszczeniu maty startowej, na moście oprócz tłumu pojawił się... ziąb. Słońce świeciło cały czas, ale wiaterek znad rzeki ochłodził mnie ciutkę. Przy przystanku tramwajowym na moście, ktoś mnie pozdrowił. Odmachałam tylko. Gnałam z tłumem do przodu. Gnałam... to nie najwłaściwsze słowo, bo problemem było rozpędzenie się do zakładanego tempa. W tej sytuacji miałam już pewność, że grupy łamiącej dwie godziny nie dogonię, nie spotkam...

Pierwszy kilometr zrobiłam w prawie sześć minut. Nadrobiłam to za palmą, czyli za rondem de Gaulla. Na trzecim kilometrze idealnie zgodnie z czasem z rozpiski. Pierwszy raz biegłam bez automatycznego pomiaru dystansu przez zegarek. Gdy mijałam chorągiewki z informacją o kilometrażu na trasie, naciskałam przycisk odkrązenia w zegarku.

Przed Królewską dogoniła mnie Becia i zachęciła do wspólnego biegu. Przy Grobie Nieznanego Żołnierza leciałyśmy po 5:38 min/km, a ja wiedziałam że to za szybko.


Wbiegłyśmy w Krakowskie Przedmieście, Beci zachciało się pić, musiała wytrzymać do Miodowej. Po drodze mijałyśmy Pałac Prezydencki, Plac Zamkowy... Jest Miodowa!

5 km netto 00:29:09 (lokata: 8715/11200)
Pomiar czasu przed wodopojem. Punkt odżywczy przy Sądzie Najwyższym. Dalej mijamy Stadion Polonii i w dół Konwiktorską. Czułam, że biegnie mi się dobrze, na skręcie w stronę Cytadeli wymijam sporo osób. W końcu trafiam na Wybrzeże. Jest szeroko. Można swobodnie biec. Wyprzedzam z lekkością. Słońce operuje mocno. Nie ma mowy o cieniu. Becia została gdzieś z tyłu.

Na 9 kilometrze tunel. Niby fajnie, bo chłodno, ale zaczynam kaszleć, druga nitka tunelu czynna, słychać ruch. Fuj, to spaliny mnie podduszają. Patrzę na zegarek. Umarł! Ufff, liczy nadal czas od startu, więc nawet jak przekłamie mi tempo albo nie załapie sygnału, to ogarnę sytuację.

10 km netto 00:57:20 (lokata: 8443/11194)
Wybieg z tunelu pod górę. Tuż za nim druga wodopojka. Piję PoweBombę i wodę. Lecę dalej. Pod Poniatowskim znajomy kibic z Radości z flagą. Dalej stoi przy ulicy biegaczka-Jadzia. Macham do Niej, a ona krzyczy ile ma siły w gardle "Brawo, Renatka!". Mijam Pepsi Arenę. Myślę sobie, że ta prosta się nie skończy... Niby wyprzedzam, ale czuję zmęczenie w nogach...

Na Podchorążych mam zgon. Woda i owoc pomagają. Biegnę dalej. Na trasie rozpoznaję Kasię z obowu biegowego. Pozdrawiamy się. Udaje mi się przyspieszyć w Łazienkach przed matą z pomiarem czasu, ale w zasadzie to mam ochotę przerwać bieg.

15 km netto 01:27:19 (lokata: 8293/11159)
Wybiegam z Łazienek.


Moim oczom ukazuje się - Agrykola! Na treningach to leciutki podbieg. Kilka latarni i po wszystkim. Tu mam w nogach 16 km, podbieg nie wygląga kolorowo w obliczu zmęczonych już nóg. Zwalniam. Pokonuję ten etap świńskim truchtem. Wiem, że jak teraz nie odpocznę, to nie dam rady dobiec do mety. Po bokach spro kibiców. Fajna atmosfera.

Aleje Ujazdowskie. Moim nogom na płaskim lepiej! Przyspieszam. Staram się, wrócić do zakładanego tempa 05:41 min/km. Idzie mi nieźle. Zaczynam wyprzedzać. To pomaga. Na Placu Trzech Krzyży przegapiam flagę z dystansem. Jedyną. Całą resztę wyhaczałam i odnotowywałam to na zegarku.

Pod Muzeum Narodowym ostatni woodopój i powrót do mety Mostem Poniatowskiego. Tłum mocno przerzedzony. Znowu spotykam kibicującą Jadzię i Anię z obozu biegowego w sierpniu. Przy zbiegu z mostu mija druga godzina biegu. Na życiówkę szansa jest, ale dream-wynik przepadł z kretesem.

Przy Stadionie Narodowym otrzymuję mocny doping od Krasusa i jego ekipy. Dzięki! Biegnę ostatkiem sił. Po minięciu wszystkich wiaduktów, gdy już wbiegłam na prostą przy Stacji PKP Stadion, rozglądam się za metą. Chcę widzieć jak mi ubywa metrów. Nic nie widzę. Never-ending-story, czy jak?!


Gdy moim oczom ukazuje się meta, jest do niej blisko. Chociaż tyle! Na ostatnich 400 metrach dobiega do mnie chłopak i proponuje wspólny finisz. Nie mam siły na przyspieszanie i tak leciałam już na zatracenie 3:30 min/km. Choć... jak widzę zegar z czasem zawodów, na którym brakuje kilkunastu sekund do połowy minuty, to znajduję w sobie siłę na szybsze i dłuższe kilkanaście kroków...

Czas netto 02:04:30 (lokata: 8193/11148)
Miejsce open kobiety: 1118/2385
Miejsce kategoria wiekowa 490/1096

Jak już odetchnęłam, to potrafiłam się nawet uśmiechnać... Jest życiówka. O sześć minut pobita poprzednia!

fot. Jacek Świercz, byledobiec.pl
Cieszę się, że udało mi się poprawiać lokatę w open na kolejnych kilometrach. Jak podaje Endomondo w czasie Półmaratonu Warszawskiego dałam z siebie dużo, pewnie wszystko na co było mnie 30 marca stać! Poprawiłam wyniki na wszystkich możliwych dysnansach.


Po powrocie do domu na obiad była podwójna porcja, a po drzemka, która po zawodach rzadko mi się zdarza. Tak, ból nóg potwierdził, że dałam z siebie wszystko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz