Odpocznij
Bea Johnson z mężem i synami (fot. archiwum prywatne)
Bea Johnson z mężem i synami (fot. archiwum prywatne)

Zerowaste staje się coraz popularniejszym prądem. Niedawno w Berlinie otwarto pierwszy sklep bezodpadowy . Jednak większość znanych mi ludzi żyjących w ten sposób to single, ewentualnie bezdzietne pary. Jak udało ci się sprawić, że cała rodzina nie produkuje śmieci?

- Jeszcze kilka pokoleń temu wszyscy tak żyli. Ludzie nazywają nas pionierami, a my tak naprawdę robimy dokładnie to samo co nasi dziadkowie. Wracamy do korzeni. Konsumujemy mniej, ale lepiej. Krok po kroku uczymy się podejmowania mądrzejszych decyzji.

Początkowo mojemu mężowi wydało się to zbyt dziwne i nie za bardzo chciał się angażować. Narzekał, że to wszystko na pewno kosztuje nas za dużo, że moje wycieczki na organiczne bazarki i do sklepów ze zdrową żywnością są droższe niż konwencjonalne zakupy. Poprosiłam go, żeby nie oceniał tego na oko, tylko porównał wyciągi bankowe. Okazało się, że udało nam się oszczędzić o 40 procent więcej niż wcześniej. Nie dlatego, że zmieniły się nasze potrzeby. Nie ma co prawda spontanicznego kupowania ciastek w plastikowych opakowaniach, ale to nie znaczy, że nie ma ciastek w ogóle. Trzeba być lepiej przygotowanym na zachcianki, ale dzięki temu naprawdę żyje się łatwiej. Bez wyrzutów sumienia i z większą ilością pieniędzy na koncie.

Dom Johnsonów (fot. Bea Johnson)

Jak to wygląda w praktyce?

- Wymieniliśmy w domu wszystko, co było jednorazowe, na wielorazowe. W kuchni nie używamy na przykład papierowych ręczników, tylko bawełnianych, które można wyprać. Nie przynosimy do domu (i nie kupujemy na mieście) żadnego plastiku, żadnych płatków kosmetycznych. Kilka lat temu dotarło do mnie, że gdy kupuję rzeczy jednokrotnego użycia, inwestuję swoje pieniądze w coś, co niemal z założenia jest po prostu śmieciem. Co za bezsens!

Nie chcemy zarastać niepotrzebnymi przedmiotami. Jeżeli kupuję kolejną parę butów, to po to, żeby zastąpić poprzednią. Coś, co już nie może zostać naprawione, zostaje oddane do recyklingu. Większość moich ubrań pochodzi z lumpeksu. Dzięki temu nie zwiększam zbytecznie zapotrzebowania na produkcję kolejnych rzeczy. Zdecydowaliśmy się na ten krok w 2006 roku i po dwóch latach nasze życie kompletnie się odmieniło. Stało się zupełnie bezśmieciowe.

Kiedy historia mojej rodziny została opisana w "New York Timesie", zalała nas fala krytyki.  Większość ludzi uznała, że jesteśmy jakimiś szalonymi hipisami i jemy ze śmietnika. Dopiero w kolejnej publikacji wydrukowano nasze zdjęcia. Pokazaliśmy swój dom, całą rodzinę. I ludzie zrozumieli, że zerowaste może wyglądać naprawdę dobrze i warto się nad tym zastanowić. Od tamtej pory praktycznie nie ma dnia, w którym nie otrzymałabym od kogoś wiadomości albo komentarza, że moja książka, blog i porady zmieniły jego życie. Ludzie na całym świecie czują się zainspirowani do tego, żeby wziąć los w swoje ręce. To bardzo ekscytujące!

To musi dawać ci spore poczucie mocy, odpowiedzialności?

- To chyba najważniejsza część mojej pracy - sprawić, żeby wszyscy zrozumieli, że to konsument jest odpowiedzialny za to, co jest na rynku. Codzienne decyzje podejmowane w sklepach i marketach mają dla świata większe znaczenie niż wybory prezydenckie. Każdy zakup to rodzaj głosu. To przecież przez nasze wybory niektóre marki mają zyski, a inne plajtują. Można mówić o marketingu, ale ostatecznie rozstrzygają decyzje świadomych konsumentów, a nie spryt twórców marek i reklam.

Gdy już to do nas dociera, wydaje się dość oczywiste. Za każdym razem, kiedy kupujemy pomidory w plastikowym opakowaniu, dajemy znać producentowi, że właśnie takiej plastikowej "wygody" oczekujemy. Trudno się nie zgodzić, że to bardzo nieświadome i krótkowzroczne działanie.

Czasami chodzimy do niewielkich sklepów, bo widzimy taką zależność - gdy kupujemy od sympatycznego pana, który przyjeżdża na osiedle z furgonetką własnych jabłek, wspieramy jego ekologiczną uprawę. Gdy nabywamy produkty zawinięte w folię, finansujemy firmę, która zamawiając takie opakowania, wspomaga produkcję plastiku.

Wytwórcy robią tylko to, czego konsumenci oczekują. Jeżeli zdecydujemy się zmienić trochę nasze przyzwyczajenia i kupować bardziej ekologicznie, producenci będą musieli dostosować się do świadomości konsumenta.

Przechowywanie warzyw (fot. Bea Johnson)

Zerowaste kojarzy mi się trochę z czasami moich dziadków i rodziców, kiedy w Polsce mieliśmy PRL i wszystko trzeba było "załatwić" albo pożyczyć. Brakowało towarów i po prostu trzeba było dbać o to, co już się miało. Nic się nie marnowało.

- Myślę, że właśnie przez ten niedostatek w przeszłości zaczęliśmy współcześnie tak dziko konsumować. Duży wybór różnych ładnie opakowanych produktów to dla wielu ludzi synonim progresu. Mój tata urodził się we Francji w zniszczonej przez wojnę rodzinie. Jego rodzice nauczyli go zbieractwa i chomikowania. W tamtym świecie miało to sens, ale dziś sprawia, że otaczamy się mnóstwem śmieci i mnóstwo śmieci wytwarzamy. Pojawia się jednak nowa generacja - minimalistów, którzy idą w kompletnie innym kierunku i w ogóle odchodzą od modelu posiadania. Chcemy mieć prostsze życie.

Na pierwszy rzut oka zerowaste zdaje się je trochę utrudniać.

- Żeby przejść na zerowaste w skali domowej, wystarczy się trochę zorganizować. Kupować hurtem to, czego potrzebujemy w większej ilości. Zamiast decydować się ciągle na nowe meble, ubrania i sprzęty - poszukać używanych. Mam to szczęście, że mieszkam w mieście [Mill Valley w Kalifornii - przyp. red.], w którym są fantastyczne lumpeksy. Wyszukuję tam rzeczy od znanych projektantów i z najlepszych sklepów.

Możemy stworzyć system oparty na dobrach z drugiej ręki, na pożyczaniu i dzieleniu się, na produkcji i naprawach wyłącznie rzeczy najwyższej jakości. Oczywiście dopasowanie takiego rozwiązania do swojej rodziny wymaga trochę czasu. Jeżeli jednak zdecydujesz się na dążenie do zerowaste, znajdziesz w internecie wielu pomocnych ludzi. Mojej rodzinie ten proces zajął prawie trzy lata. W międzyczasie napisałam książkę i otworzyłam bloga - teraz wszyscy mogą się uczyć  na moich błędach. Człowiek musi sobie wypracować nowe nawyki. Między innymi taki, że nie można chodzić na zakupy bez własnej torby i pojemników, a wszelkie śmieci organiczne powinny wrócić do ziemi.

Przybory toaletowe, woreczki zastępujące torebki foliowe, pojemniki i słoiki do przechowywania żywności (fot. Bea Johnson)

Jak z tymi wszystkimi zasadami radzą sobie twoi dwaj nastoletni synowie? Naprawdę żyją bez śmieci?

- Tak. Przez jakiś czas chłopcy chyba w ogóle nie wiedzieli, że żyjemy jako zerowasterzy. Któregoś razu wybraliśmy się z nimi na szkolną wycieczkę i przewodnik zapytał, dlaczego warto kupować produkty bez opakowań, hurtowo. Moi synowie stali jak kołki, chociaż z całej tej grupy to właśnie oni powinni podnieść ręce. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że oni wcale nie muszą wiedzieć, co właściwie robimy.

Zerowaste tak naprawdę dzieje się poza domem. To kwestia decyzji, które podejmujemy poza nim. Sama robię zakupy, a jedyne, o co ich proszę, to żeby odmawiali wszelkich przedmiotów, których nie potrzebują, i nie kupowali żadnych batonów. Nauczyliśmy ich tego, kiedy byli jeszcze dość mali, i teraz jest to dla nich zupełnie naturalne. Zrozumieli, że każdy dziadowski robocik, który rozwali się w ciągu pięciu minut, sprawi, że na świecie będzie po prostu więcej plastiku. Zamiast obdarowywać się przedmiotami, obdarowujemy się doświadczeniami. I to sprawia, że jesteśmy naprawdę szczęśliwi.

Recepta na szczęście tkwi więc w pustym śmietniku? Połączyłaś swoją karierę z pasją i misją - w tym doszukiwałabym się twojego szczęścia.

- Nawet gdyby nie było to moją pasją, to życie bez śmieci zdejmuje ogromną ilość balastu z pleców. Moja kariera jest bardzo satysfakcjonująca, ale najwięcej szczęścia daje mi spędzanie czasu z ukochaną rodziną. Ponieważ w naszym domu nie ma niczego niepotrzebnego, kiedy jedziemy na wakacje, wynajmujemy go turystom. Dzięki temu urlop spędzamy w zasadzie za darmo. Coś takiego może zrobić każdy, kto ma dom albo mieszkanie. Wystarczy go nie zagracić.

Mój syn obchodził właśnie 16. urodziny. W "poprzednim życiu" kupiłabym mu jakąś rzecz, coś elektronicznego, ale ponieważ nie robimy już sobie takich prezentów, dostał lekcje skakania ze spadochronem. Jest zdecydowanie bardziej podekscytowany, niż gdyby miał otrzymać jakiś gadżet. To będzie niezapomniane przeżycie, a nie śmieć. A przecież nawet jeśli ktoś uwielbia gry, to nie będzie z rozrzewnieniem wspominał popołudnia spędzanego na zdobywaniu kolejnych poziomów. Za to na pewno zapamięta wyjazd do Kanady, podczas którego wyskoczył z lecącego samolotu.

Opakowania na zakupy (fot. Bea Johnson)

Co właściwie sprawiło, że postanowiłaś żyć bez śmieci? Był jakiś punkt zapalny?

- Do zrobienia czegoś dla planety zainspirowały mnie po prostu filmy dokumentalne o różnych pięknych miejscach na Ziemi. Zrozumiałam, że jeżeli dalej będziemy wspierać nieodpowiedzialną produkcję, której jedynym celem jest nakręcanie gospodarki, to wkrótce te miejsca mogą zniknąć. Postanowiłam działać i zaczęłam od szukania informacji. Trafiłam na pytanie, które naprawdę do mnie przemówiło: If you are not for the zerowaste , then exactly how much waste would you prefer ? [ang. Jeżeli nie jesteś za zerowaste, to jaką ilość śmieci wolisz?].

Przyznam, że na początku to była dość wysoko postawiona poprzeczka. Ta zmiana wymagała trochę nauki i przygotowań. Zaczęłam częściej rozmawiać z moją matką i babcią, wykorzystywać ich dawne sposoby. Po dwóch latach prób i błędów nasz domowy system zerowaste stał się zupełnie automatyczny, normalny, rutynowy. Jeżeli nie mówiłabym o tym non stop w mediach, to w domu pewnie w ogóle byśmy już o tym nie rozmawiali.

Szkoły i media edukują nas, przynajmniej teoretycznie, w kwestii recyklingu. Z kolorowych podręczników wynika, że wkładanie plastikowych butelek do odpowiedniego pojemnika rozwiązuje śmieciowy problem.

- Wciąż skupiamy się na tym, co zrobić ze śmieciami, zamiast na tym, by po prostu produkować ich mniej lub wcale. Ogromna część systemu zarządzania odpadami jest oparta na ich spalaniu. Miasta umawiają się ze specjalistycznymi firmami na stały dopływ konkretnych (i z roku na rok coraz większych) ilości śmieci. Wciąż wiele z nich to produkty biodegradowalne, które mogłyby zmienić się w kompost i użyźnić ziemię. Spalane, stają się tylko paliwem dla zanieczyszczenia. Wystarczyłoby przywiązać większą wagę do prawidłowego segregowania i udostępnić ludziom komposty. Na razie nie został opracowany lepszy system usuwania śmieci z europejskich miast, ale coraz więcej osób do tego dąży. Jest to zresztą jeden z projektów, w które się zaangażowałam.

Zakupy (fot. Nicole Markwald)

Co jest teraz twoją długoterminową misją?

- Chcę dotrzeć do ludzi, którzy są gotowi zbojkotować śmieci, i pomóc im to zrobić. Chcę, żeby weszli w ten zerowastowy świat i poczuli wolność, którą odczuwam wspólnie ze swoją rodziną. Moja codzienna praca (oprócz prowadzenia bloga) polega w dużej mierze na doradzaniu i obalaniu mitów. Pomagam udowodnić, że zerowaste nie kosztuje więcej niż obecny system. Przeciwnie - jest tańszy, wymaga mniejszych nakładów pracy, jego wdrożenie i utrzymanie zajmie mniej czasu, niż obecnie pochłania "sprzątanie" śmieci. To lepsze dla środowiska i zdrowia ludzi, którzy w nim funkcjonują. Na szczęście rozumie to coraz więcej firm.

Niektóre zaprosiły cię do współpracy.

- Obecnie działam wspólnie z IKEA i General Electrics. Obie firmy chcą tworzyć bardziej ekologiczne produkty, które mają potencjał dotrzeć do bardziej świadomego konsumenta, który nie chce negatywnie wpływać na środowisko. General Electrics w swoich badaniach zauważyło, że nowe pokolenie chce żyć coraz bardziej minimalistycznie, nie przywiązuje takiej wagi do przedmiotów. Dlatego firma stara się dostosowywać swoje produkty do tego stylu życia. Z kolei IKEA chce wiedzieć, jakie produkty są potrzebne w domu zerowasterów.

Niedawno zostałam też zaproszona do lokalnego związku kupców i sprzedawców, żeby pokazać, w jaki sposób robię zakupy. Dzięki temu będą mogli projektować system kupowania na podstawie pryncypiów zerowaste.

Bea ze słoikiem rocznych śmieci (fot. archiwum prywatne)

Zaczynamy rozumieć, że tak naprawdę nie dziedziczymy Ziemi od naszych rodziców, ale wypożyczamy ją od naszych dzieci.

- Rzeczywiście myśl o tym, jak będzie wyglądał świat dla moich dzieci i wnuków, była pierwszą motywacją. Czasem zdarza mi się spotkać ludzi, którzy widzą świat jako skazany na kompletną destrukcję, są bardzo negatywnie nastawieni. Ja postrzegam to zupełnie odwrotnie. Na każdym kroku zauważam, jak uczymy się na błędach i szukamy pozytywnych rozwiązań. Owszem, początkowo też byłam trochę wkurzona. Trudno nie być wkurzonym, kiedy się po raz pierwszy tak naprawdę dostrzeże, jak zupełnie bez szacunku traktujemy naszą planetę.

Kiedy zaczęłam zwracać uwagę na produkowane przez siebie odpadki, dostrzegłam też, co produkują pozostali. Byłam wściekła na kawiarnie używające jednorazowych kubeczków i sklepy z plastikowymi torbami. Gdy udało mi się w 100 procentach opanować system, dzięki któremu moja rodzina nie wytwarza praktycznie w ogóle odpadów - wychodzi nam jeden słoik rocznie - pogodziłam się z tym, jak wygląda świat, i postanowiłam po prostu świecić przykładem.

Nie osądzam ludzi z plastikowymi kubeczkami, bo przecież nie tak dawno sama z nich korzystałam. Ludzie dojrzewają do niektórych decyzji w różnym czasie, będą mieli inne motywacje. Dla mnie punktem zwrotnym było tych kilka dokumentów przedstawiających piękno Ziemi, a później zdjęcie martwego albatrosa, z którego brzucha wylewały się plastikowe śmieci, które zjadł. Zerowaste to nieunikniony krok i wkrótce wszyscy to sobie uświadomimy.

Bea Johnson . Wraz ze swoją rodziną mieszka w Mill Valley w Kalifornii, gdzie od 2008 roku żyje bez śmieci. Bea stała się autorytetem w zakresie tego stylu życia za sprawą prowadzonego bloga . Jest też autorką bestselleru "Zero Waste Home", książki, która zebrała i usystematyzowała zdobywaną przez lata wiedzę i doświadczenie. Na co dzień zajmuje się inspirowaniem do czystszego życia i pracuje jako konsultantka od zerowaste dla firm IKEA i General Electrics.

Maja Święcicka . Zaczęła pisać zaraz po maturze i z rozpędu została dziennikarką. Teraz trochę mniej pisze i więcej gotuje w swoim Pop Up Vegan Ramen Bar . Lubi pisać o inspirujących ludziach. Kiedyś specjalizowała się w sztuce i designie, ale teraz pisze po prostu o tym, co jej się podoba. W wolnym czasie jeździ na rowerze, medytuje i bawi się ze swoim jamnikiem. Publikuje też w "Monitor Magazine".